
Ruch Muzyczny relacja Izabeli Smelczyńskiej
Sacrum Profanum 2020 #1 — TOVA (prolog)
Co trzy godziny, począwszy od 11.00, wydarzenia z kraju, relacjonowane przez większą grupę znajomych na Facebooku, przerywało powiadomienie z profilu Sacrum Profanum o rozpoczynającej się premierze utworu. Taką to formę prologu 18. edycji festiwalu zaproponowali nam organizatorzy. Już na kilka miesięcy przed wydarzeniem wiedzieliśmy, że symboliczną rocznicę będziemy świętować bardziej kameralnie (żeby nie powiedzieć intymnie) przed ekranami komputerów, aniżeli hucznie w krakowskich salach koncertowych. Powiedzieć, że mamy dosyć streamingowanych koncertów, to nic nie powiedzieć. I nawet jeśli pandemia wyniosła transmisje na żywo na wyższy poziom, to konia z rzędem temu, kto od pierwszego do ostatniego taktu w skupieniu wysłuchał koncertu dostosowanego do wymogów reżimu sanitarnego. Wydaje się, że organizatorzy Sacrum Profanum obeszli ten system.
Kryjący się pod tytułem TOVA recital fletowy Ani Karpowicz, powstał w bliskiej współpracy z kompozytorkami: Martą Śniady, Niną Fukuoką, Aleksandrą Kacą i Teoniki Rożynek. W audiowizualnych formach poruszają one wątki tożsamości: Co znaczy być dziewczyną, kobietą, artystką, mamą? Jakie dźwigamy oczekiwania?
Forma utworu–klipu to wizytówka Marty Śniady. Lubi to medium, zwinnie się nim posługuje, nierzadko sama jest bohaterką projekcji. W „4 rituals of womens’ happiness” postawiła na swój już sprawdzony przepis – jest wybijająca się elektronika, nawiązania popkulturowe i zależności między warstwami: dźwiękową i wizualną. Sugestywny „Zansei” Niny Fukuoki odebrałam jak teaser filmu, którego lepiej nie oglądać po ciemku i w samotności. Szeptane zaklęcia, dźwięki kapania kropli wody, świdrujące partie fletu w połączeniu ze wzrokiem niemych postaci na leśnej polanie (pojawia się sama kompozytorka i Ania Karpowicz) dosyć enigmatycznie snują opowieść o „ostatnich latach” (tłum. „Zansei”) jakiejś tajemniczej tożsamości.
Przyjemną równowagą okazało się intymne „Inner” Aleksandry Kacy. Napięcie tutaj rośnie na bardzo prostych i rozciągniętych dźwiękach fletu i darkambientowych plamach – chropowatych, tak jak faktury majestatycznych lodowców oglądanych z lotu ptaka. To jednak tylko cisza przed burzą, którą zgotowała Teoniki Rożynek. „SCREAM” to klip w pełnym znaczeniu tego słowa. Tytułowy krzyk nie jest jednak wyrazem złości, ale niemocy. Rozpaczliwego, niemego wołania. Flet tutaj jest tutaj tylko przedłużeniem głosu, tłumionego krzyku. Trudno o większą synchroniczność w kontekście tego, co dzieje się na polskich ulicach.
Izabela Smelczyńska